wtorek, 25 lutego 2014

Piercing Chills My Feelings - Rozdział VII



 Hejo Kochani <3 Chciałam zadedykować ten rozdział Mii i Dorotce <3 KC was dziewczyny <3 :*

Rozdział VII

Minął miesiąc, ciągle bałam się, o Alice. Cały czas byłam na wszystko ostrożna. Wiedziałam, jaki Aleks potrafi być nieobliczalny. Cały czas chodziłam z bronią, a Alicji nie spuszczałam z oka. Tak cały miesiąc. Nadeszła Wigilia.  Od rana z Alice przygotowywałyśmy posiłki, gdyż mieli nas wieczorem gościć Frank i Gerard. Reszta niestety nie dała radę przyjść, z powodów wyjazdów do rodziny. Tamtego dnia szczególnie byłam ostrożna. Minął równy miesiąc od zlecenia, ale nie mogłam tego zrobić, za żadne pieniądze. Zaczął sypać śnieg, pierwszy raz w tym miesiącu.  Nie było nic podejrzanego, co mógł Aleks zaplanować.  Nadal nie powiedziałam jej tego, że ją kocham, a przecież to mógł być ostatni dzień z nią. Moje serce biło jak szalone. Ona o niczym nie wiedziała. Nie wiedziała, że miałam za zadanie ją zabić, że ją kocham. Myślami wciąż byłam gdzieś daleko, nie skupiałam się zbytnio na przygotowywaniu karpia, więc przez przypadek zamiast posolić go, to posłodziłam, na szczęście szybko się opamiętałam i zaczęłam robić go od nowa. Trzęsły mi się ręce.  W krótce uporałam się z nim. Alice pięknie nakryła do stołu. Ubrałyśmy się elegancko, na ten dzień. Razem czekałyśmy na gości na sofie, obok udekorowanej choinki. W krótce zadzwonił dzwonek, szybkim ruchem pobiegłam w stronę drzwi. Niepewna tego, kto będzie w drzwiach, jedną ręką otworzyłam drzwi, a drugą trzymałam pistolet, który miałam za spodniami na plecach. Ulżyło mi, gdy zobaczyłam Gerarda i Franka w drzwiach. Byli również elegancko ubrani, przynajmniej jak na nich. Frank miał czarne jeansy i białą koszule zapiętą po ostatni guzik, natomiast Gerard miał  niebieskie jeansy i czarną koszule, ale w odróżnieniu od Franka kołnierz miał rozpięty. Pięknie pachniało perfumami, wręczyli nam kwiaty, czerwone róże, tak jak Alice uwielbiałam je.  Zaniosłam je na górę, włożyłam do najlepszego wazonu i postawiłam na środku stołu, przy którym później zjedliśmy wigilijną kolację. Ucztowaliśmy do późna. Alice, jak zwykle o późnej porze zachciało się spać, więc poszła do sypialni. Zostałam sama z Frankiem i Gerardem.  Nie mogłam się skupić na rozmowie, myślami ciągle błądziłam, zastanawiałam się, co się stanie. Zauważyli to, że jest ze mną cos nie tak.
— Co się stało? — zapytał po chwili ciszy Frank.
— Nic, po prostu myślę. — odpowiedziałam półgłosem.
— Patrycja, widzę, że coś się dzieje. Nigdy się tak nie zachowujesz. Coś musi być nie tak. Mów. — powiedział Gerard. — Po za tym nie nosiłabyś spluwy bez przyczyny.— dodał.
— Tak. Stało się coś okropnego. — z oczy poleciał mi strumień łez. — Przez Aleksa… ja… — jąkałam się przez łzy. — ja znowu zaczęłam mordować. Ale to nic, miesiąc temu Aleks dał mi zlecenie. Ja… ja miałam zabić Alice. — to było okropne uczucie, ale ulżyło mi, gdy opowiedziałam to im.- miałam na to miesiąc czasu. Chciał mi dać za nią 100 tys., ale pieniądze się nie liczą. On… powiedział, że jeżeli tego nie zrobię, to go popamiętam. On mi groził… boję się o nią. Dziś mija równy miesiąc. Pomóżcie mi, proszę.- powiedziałam ciągle płacząc.
— Cichutko… — przytulił mnie Frank. — Pomożemy ci, nie martw się. Wszystko będzie dobrze, obiecujemy.
— Ale… — płakałam na ramię Franka. — Ale ja ją chyba kocham. — powiedziałam im to. Nie obchodziło mnie to, że by się ze mnie śmiali, po prostu chciałam powiedzieć moim przyjaciołom co mi leży na sercu. Czułam że oni wcale nie byli zdziwieni, czy chcieliby mnie wyśmiać. Chyba mnie zrozumieli.
— To niedobrze, skoro ją kochasz, to nie może jej się nic stać. Zrobimy wszystko, żeby was chronić. Spokojnie. — powiedział Gerard. — Wszystko będzie dobrze, bądź dobrej myśli. Nic jej się nie stanie. Ochronimy was.
— Dziękuję. — wtrąciłam. Wyswobodziłam się z objęcia Franka. Moja oczy były całe opuchnięte, niewyspane, aż wołały o sen. — Kochani… ja już będę szła spać, nie spałam już dwie noce przez obawy. Mogę iść spać?
— Oczywiście, ale… mamy taką sprawę…. — powiedział nieśmiało Gerard, a Frank nieśmiało mi się przypatrywał. — możemy u ciebie przenocować?
— No jasne, ja idę na górę, a wy rozgośćcie się. Dobranoc.
Na piętrze zażyłam relaksującej kąpieli, po czym ubrałam na siebie nocną koszulę i jakieś dresowe spodenki. Może nie wyglądało to zbyt dobrze, ale było wygodne. Położyłam się obok mojego aniołka. Tak słodko spała. Nie wierzyłam, że mogło jej się coś stać, przecież ona nie zrobiła nic złego, ufałam jej.  Śniło jej się coś wesołego. Oczy miała lekko zamknięte, usta uśmiechnięte, a jej blond włosy układały się falami na twarzy. Wszystko to sprawiało wrażenie, że jest prawdziwym aniołem. Ona widziała świat kolorami, ja natomiast czarno-biało. Całkowite przeciwieństwo mnie. Mogłam przypominać jedynie diabła lub demona. Czarne włosy, niebieskie oczy, usta… hmmm… one aż chciały się uśmiechać, ale nie potrafiły, były skamieniałe.  Zgasiłam lampkę nocną, ale światło księżyca na zewnątrz nadal świecił. Trochę mnie to irytowało, ale oświecał mi mojego aniołka. Była taka śliczna. Idealna. Odwróciła się na drugi bok, już nie widziałam jej pięknej twarzy. Chciałam jak najszybciej zasnąć.
(…)
To coś goniło mnie, strasznie się bałam. Zrobiło się ciemno, adrenalina podskoczyła. Mój instynkt mordercy zamienił się w instynkt ofiary. Moje serce biło jak szalone, a to coś było już prawie za mną, doganiało mnie. Pociłam się jak szalona. Chciałam go zgubić, skręcając w jakieś uliczki, ale co bym nie zrobiła on nadal był za mną. Brakowało mi już sił. „Zostaw mnie!” krzyknęłam jak oszalała. Mój oddech był szybki, wręcz dusiłam się nim. „Żyjesz w kłamstwie!” , „Prosto do piekła!” słyszałam głos mordercy zza moich pleców.  Zrobiło mi się okropnie zimno, lodowato. Krople potu spływały swobodnie po moich policzkach. Chciałam wyciągnąć pistolet i po prostu strzelić do niego, ale nie mogłam, bo przecież byłam tylko ofiarą. Biegłam jak najszybciej potrafiłam, moje nogi plątały się, brakowało mi sił. Potknęłam się o jakiś patyk, który był na chodniku. Upadłam na mokrą ziemie, podarłam sobie łokcie i kolana, to bolało. Zbliżał się do mnie powoli. Wypatrywałam go, jednocześnie powolnym ruchem wzięłam patyk, przez który przepadłam i rzuciłam w niego z całej siły. Kij zniknął w ciemnościach, po czym wrócił uderzając mnie w twarz. Zrozumiałam, że zadając innym krzywdę, zadaje ją sobie. Poczułam, jak krew leje mi się z nosa. Przetarłam ją rękawem. Latarnia nade mną zaświeciła się. Spojrzałam przed siebie. On tam stał. Widmo z uśmiechem psychopaty. Wpatrywał się we mnie swoimi czarnymi oczyma. Z jego uśmiechu powoli wylewała się krew, swobodnie spływając  po policzkach, szyi i krwawiąc jego białą narzutę. To był okropny widok. Zbliżył swoja twarz do mojej, po czym krzyknął „Uciekaj!” plując krwią na moją twarz. Tak jak powiedział, zebrałam się z miejsca i pobiegłam przed siebie. Nagle wbrew mojej woli stanęłam w bezruchu. Pojawił się przede mną. Jedną ręką chwycił mnie mocno za gardło i podniósł ponad ziemię. Straciłam oddech, dusiłam się. Zaciskał coraz mocniej.
Szybko podniosłam się z łóżka tak, że teraz na nim siedziałam opierając się plecami o ścianę i poczułam jak oddech mi się zatrzymuje. "Oddychaj" - rozkazywałam sobie. "To tylko sen, oddychaj". Ciężko wypuszczałam powietrze... Przetarłam dłońmi oczy, które były popuchnięte płaczem. Rozglądnęłam się po pokoju, ale mój wzrok przykuła czerwona plama krwi obok mnie. „Alice…” pomyślałam w pierwszej chwili. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam jej szukać. Nie było jej nigdzie, w żadnym pokoju, nie odbierała także telefonów ode mnie. „Nie!” krzyknęłam jak oszalała. Nie zdążyłam się nawet przebrać i pobiegłam na parter w spodenkach i rozpiętej koszuli, ale na szczęście miałam stanik.
— Ona zniknęła! — krzyknęłam w stronę tulących się w łóżku Gerarda i Franka. „Niewiarygodne” pomyślałam. — Czy wy… eee… — trochę zbiło mnie to z tropu… Wtedy  już ogarnęłam dlaczego zawsze byli razem, zawsze gdzieś razem przebywali, nigdy nie widziałam ich samych. — Jejku, szczęścia miśki. — Uśmiechnęłam się w ich stronę, wyglądali tak słodko. Frank wtulał się w klatkę piersiową Gerarda, który pocałował go w czoło, po czym położył ręce na jego plecach.
— Jak to zniknęła?! — Powiedział zdzwiony Gee.
— No nie ma jej, a na łóżku jest plama krwi, ku*wa boję się. Nie odbiera telefonów. — Po policzkach popłynęły mi łzy. Stałam i patrzałam się na nich, po czym opadłam na ziemie. Czułam, że straciłam swoją duszę. Straciłam siłę.
Cały czas płakałam, nie pozwalałam odpocząć oczom. Po wielokrotnych namowach Franka poszłam jej szukać. Wychodząc z domu zauważyłam anonimowy list.
Miałaś miesiąc czasu. Zadania nie wykonałaś, więc jak obiecałem pożałujesz tego suko. Szkoda, że się z nią nie pożegnałaś. Ona nie żyje. Przykro mi.” 
Gdy czytałam te słowa to aż mi się słabo zrobiło, więc oparłam się o drzwi. Zebrałam trochę siły, by wrócić do domu i położyć się do łóżka. Nie mogła uwierzyć w to, że ona umarła. Chciałam, żeby to był tylko głupi sen, chciałam się obudzić i znów zobaczyć tą piękną twarz. Rzeczywistość jednak mnie przytłaczała, płakałam jak oszalała. Moja poduszka była cała mokra. Straciłam sens życia. Dzień w dzień nic nie jadłam, lecz na okrągło płakałam. Nie spałam ani nie jadłam, a moje sny były nienormalne jak zawsze. Często odwiedzali mnie Gee i Frank, chcieli żebym znów normalnie żyła, ale ja nie potrafiłam. Nie mogłam uwierzyć w to, że mnie zostawiła, że skazała mnie na samotne życie. Wciąż myślałam o niej, brakowało mi jej jak cholera. Nie chciałam wtedy myśleć o tym, że już nigdy nie obudzę się widząc jej piękny uśmiech, jej oczy promieniujące szczęściem, że nigdy już nie usłyszę jej kojącego głosu, że nigdy już  nie zobaczę mojego aniołka. Nie zdążyłam się nawet z nią pożegnać. Cholernie żałowałam tego, że nie powiedziałam jej tego, co do niej czuję. Pewnego dnia już nie widząca żadnej nadziei poszłam do kuchni. Z szuflady wyciągnęłam ostry nóż. Przyłożyłam go do nadgarstka lewej ręki. Zagryzłam wargi i zmrużyłam oczy. Zrobiłam głęboką, poziomą linie, gdy przed oczami ukazała mi się Alice… „Obiecałaś mi, że tego już nie zrobisz” powiedziała. Smutek zaatakował mnie z podwójną siłą. „Ale ciebie tu nie ma!” krzyknęłam jak oszalała. Ziemia osunęła mi się spod nóg, opadłam na panele. Wszystko dookoła wirowało, a obraz był niewyraźny przez łzy. Z mojej rany lała się krew. Leżałam tak długo, nie miałam nawet siły by wstać. Po jakiejś godzinie przybiegł Gerard.
— Coś ty kobieto zrobiła?! Oszalałaś?! — podniósł mnie i zaprowadził na sofę. Wziął ścierkę i przyłożył do mojej rany, która na szczęście już nie wylewała krwi, ale była brudna z tego zaschniętego płynu, więc ją przetarł.
— Nie mam już sił na to wszystko. — kręciło mi się w głowie, ledwo oddychałam, nie chciałam mu się tłumaczyć. Odwróciłam się w stronę okna, wpatrywałam się w padający śnieg. Każdy płatek był jak ulotna chwila… To było takie smutne.
— Nie trać nadziei, może ona żyje… — powiedział cichym głosem Gee. Chwycił mnie za dłoń i wytarł moje łzy. Nie potrafiłam ich zatrzymać, przez tego sku*wiela straciłam najważniejszą dla mnie osobę. Moja Alice umarła, strasznie żałowałam, że nie powiedziałam jej „Kocham cię”, że podjęłam znów się tego zabijania. To byłą najgłupsza decyzja w moim życiu.
— Ale… ja nie potrafię z tym żyć… — skuliłam się jak mała dziewczynka.
— Nie martw się, znajdziesz sobie inną osobę, którą będzie tak samo kochać.
— Chyba oszalałeś! — krzyknęłam, a moje łzy płynęły po policzkach jak oszalałe. — Już nigdy nie pokocham nikogo, tak jak jej.
— Przepraszam. — powiedział skruszony, zrobiło mu się głupio. Cieszyłam się jego szczęściem, on przynajmniej się zakochał i nie przeżywa takiego czegoś jak ja, takiej tragedii. — Musisz teraz odpocząć, odetchnąć, musisz zacząć normalnie żyć, a Aleks pożałuje.
— Gee… On mnie popamięta, ale najpierw muszę dojść do siebie, a to trochę minie.
— Tylko nie rób sobie nic złego, bo nie warto.
Zasnąć i uspokoić się, złotem jest milczenie.
„Radio "Bezsenność", stacja "Pożegnanie".
Komu co się przytrafi, potnie żyletkami,
Komu co zostanie, z nerwami, tabletkami.
Za nocnymi oknami zakrzyczy, wystraszy.
To się nie liczy, tak, to się nie liczy.
Wiernie jest niewiernym. Ciche to i smutne.
To powraca i morduje, krzyczy i nawiedza.
Psychicznie wykańcza, opcja "zaśnij", ale nikt nie potwierdza.
Odejdź, proszę, daj mi spokój.
Odejdź, proszę, opuść mój pokój.
Burza, grzmoty, pioruny.
Chcę wtulić się do kołdry.
Popatrz w okno, nie mogę w to uwierzyć,
Jeszcze wczoraj było słońce.
Poczekam aż to zginie.
Poczekam, aż to przeminie.
Poczekam, ale to światło już nie przyjdzie,
bo prędzej psychicznie zginę.
Całkowicie tu ginę, absolutnie poważnie.
Sytuacja „help”, sytuacja S.O.S.”
(…)
Był mroźny wieczór, śnieg sypał jak szalony, zawieja. Na dworze nikogo nie było. Było strasznie zimno, ale po mimo tego wybrałam się na spacer. Zabrałam kilka moich zdjęć gdy byłam wesoła, gdy byłam z rodziną, gdy byłam w towarzystwie Aleksa, zdjęcia mojego chłopaka, który popełnił samobójstwo, ale zostawiłam sobie wszystkie zdjęcie Alice. Ciągle bolała mnie strata Alice, postanowiłam, że już nie pokocham nikogo. Ciągle czułam jej obecność, wierzyłam, że ona żyje. Szłam wąską uliczką, następnie skręciłam w stronę parku. Usiadłam na ławce. Długo rozmyślałam. Wyciągnęłam kopertę z fotografiami, wszystkie dokładnie przestudiowałam. Zapaliłam zapalniczkę i każde po kolei paliłam. Chciałam, aby wszystkie wspomnienia zniknęły, niestety pamięć została. Zamknęłam się w sobie, nie chciałam z nikim rozmawiać, po prostu chciałam zostać z moimi myślami. Podniosłam głowę do góry, śnieg przestał sypać. Niebo było już bezchmurne, gdy nagle zobaczyłam spadającą gwiazdę. Pomyślałam życzenie: „Chcę, aby moja Alice żyła. Chcę ją z powrotem. Proszę.” Głęboko prosiłam, aby się spełniło. Robiło się późno, więc wyruszyłam do domu. Wracałam tą samą drogą. Gdy byłam już przez domem w oddali zobaczyłam postać. Dziewczyna, blond włosy, ledwo szła, powoli traciła przytomność. Wyglądała jak Alice, przypatrzyłam jej się bardziej. Tak, to była ona, moje życzenie się spełniło. Nie czekając chwili dłużej podbiegłam do niej, to naprawdę byłą ona. Na twarzy miała kilka siniaków, z nosa lała jej się krew, miała podarte ubranie, a raczej piżamę, w której poszła spać w wigilię.
— Alice, to ty! — krzyknęłam z radości, polały mi się łzy. Te łzy były inne niż, te które wylewałam hektolitrami ostatnimi tygodniami. Łzy szczęścia, dawały mi siłę.
— Patrycja, pomóż mi. — wyszeptała.
Wzięłam ją na ręce i poszłam z nią do domu. Położyłam ją na łóżku w salonie, okryłam kocem, ponieważ była odmrożona. Gdy już się lekko ociepliła przytuliłam się do niej na łóżku, by ogrzać ją całym moim ciałem.  Szybko usnęła, podobnie jak ja. Obudziłam się przy niej, ale ciągle myślałam, że to tylko sen, że ona nie żyje. Chciałam uwierzyć w to, ale ciągle zdawało mi się, że zniknie na zawsze a ja obudzę się spocona jak zwykle. Jeszcze mocniej się do niej przytuliłam. Było mi ciepło. Niedługo potem zbudziła się, była wyczerpana. Otworzyła lekko oczy, były całe opuchnięte, nie miała już siły płakać.
— Alice… ty żyjesz… — powiedziałam szeptem.
— Tak. — powiedziała z wytchnieniem.
Dałam jej spokój. Zrobiłam jej pożywne śniadanie, ponieważ wyglądała na wygłodzoną. Czekałam na nią w kuchni. Po jakiejś godzinie słyszałam jak wychodzi z łazienki. Przyszła do mnie. Umyła się, uczesała, ubrała w nowe ubrania. Usiadła naprzeciwko mnie, była wyczerpana. Zjadła kilka kanapek.
— Chodźmy na spacer, musimy porozmawiać, ale nie chcę tutaj. To miejsce jest złe, proszę.-oczywiście się zgodziłam, udałyśmy się do parku na ławkę, gdzie wypowiedziałam swoje życzenie.
— Patrycja… on… on powiedział mi że nie żyjesz już… — powiedziała to ze łzami w oczach. — musiałam się upewnić i tu wróciłam.
— Alice… on mi to samo powiedział. Co on ci zrobił? — zapytałam patrząc jej prosto w oczy.
— On mnie katował… Nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Patrycja ja się boję… — przytuliłam ją do siebie.
— Nie bój się, ja cię ochronię. Czy… on zrobił ci coś więcej? No wiesz…
— Nie, jestem czysta.
— To dobrze, on mnie popamięta. Jest zimno, chodźmy do domu.
(…)
Po kilku dniach jej blizny zniknęły, a twarz znowu była bez skazy. Jak co wieczór leżałyśmy w sypialni przy włączonej lampce. Moje serce zakuło mnie, poczułam, że muszę to zrobić. Czułam się jak w jakimś śnie, zdawało mi się, że zaraz zniknie, więc musiałam, po prostu musiałam.
— Alice… — zaczęłam niepewnie.
— Tak?
— Długo nad tym myślałam… Jesteś wspaniałą osobą, nigdy nie spotkałam równie cudownej osoby, zmieniłaś moje życie. Jesteś piękną optymistką, kurde… nie znam słów żeby cię opisać, więc może powiem wprost Kocham cię. — w końcu zdobyła się na odwagę by jej to powiedzieć, trochę się bałam jej reakcji, ale ważne było, że to zrobiłam.
— Patrycja… — z jej oczu popłynęły łzy. — Ja już dawno chciałam ci to powiedzieć, ale wstydziłam się. Bałam się twojej reakcji. Myślałam, że mnie wyśmiejesz i nadasz mi od lesbijek. — przytuliła się do mnie. — Kocham cię. — wydusiła.
— Alice… pocałuj mnie, chcę poczuć, że jest ktoś taki, kto mnie kocha. Proszę. — te słowa same wypłynęły mi z ust.
Usiadła przede mną, odgarnęła włosy z mojej twarzy. Lekko przesuwała kciukiem po moich wargach. „Masz piękne usta” wyszeptała. Dłońmi chwyciła moją twarz i powoli zbliżała się do mnie. Nasze usta dzieliły tylko centymetry, odległość której nie powinno być. Czułam jej gorący oddech owiewający moje spierzchnięte usta. Pragnęłam nawilżyć moje suche wargi jej pocałunkiem. Przymknęłam oczy czekając na tą jedną z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Na wymarzony moment, który jak na złość nie nadchodził. Przez moją myśl przeszło że przecież nie muszę czekać, że mogę przejąć inicjatywę. I zapewne bym tak zrobiła gdyby nie to że właśnie w tym momencie poczułam jak jej ciepłe wargi stykają się z moimi. Złączyła nasze usta tak delikatnie i lekko. Poczułam że ogarnia mnie błogość, a moje ciało się odpręża, mój umysł przestaje funkcjonować. Poczułabym się tak jak po lekach uspokajających, gdyby nie to że moje zmysły smaku, dotyku wyostrzyły się maksymalnie, gdy jej usta zaczęły muskać moją górną wargę zostawiając na niej mokre ślady. A ja siedziałam bez ruchu jedynie czując... Całowała mnie tak ostrożnie jakby się bała że jeden głębszy pocałunek sprawi że zniknę, czy też ucieknę z krzykiem. Ale mi się to podobało, ta delikatność z jej strony jeszcze bardziej mnie podniecała. Jego usta łączyły się z moimi w taki sposób jak gdyby dziewczyna chciała się nauczyć na pamięć moich ust. Każdy jej ruch był powolny i czuły. Wkładała w to tyle emocji... Była taka namiętna w tym co robiła, czułam to podniecenie. Nie wytrzymywałam już, ale wiedziałam że muszę się opanować, muszę trzymać własne pożądanie w ryzach inaczej gotowa bym była się na nią rzucić. Pozwalałam jej działać, sama się jednak nie ruszałam, bałam się przekroczyć jakichkolwiek granic. Ale to Alice robiła z moimi ustami, zostawiając na nich swój smak, to była magia. Poczułam się tak skołowana gdy jej gorące, miękkie wargi miażdżyły lekko moje własne. Pocałunek stał się bardziej natarczywy i namiętny. Czułam że przełamujemy kolejne zapory otwierając się na siebie. Dziewczyna była coraz bardziej odważna. Jej mokre pocałunki sprawiały mi tak ogromną przyjemność. Czułam się tak jakbym się czegoś naćpała i właśnie była w kolorowym świecie miłości. To co się właśnie działo było dla mnie czymś magicznym, czymś w co ciężko uwierzyć. Całowała mnie najpiękniejsza dziewczyna na świecie, całował mnie anioł. Nie wiem czy to można by było już zaliczyć pod lekki obłęd na jej punkcie, ale ja ją kochałam, uważałam ją za coś zbyt idealnego. Była piękna i krucha. Była ideałem, a ja miałam na jej punkcie obsesję. Uzależnienie z którego nie chciałam wyjść. Nie docierało do mnie to że ten ideał jest przecież moją ukochaną Alice. Mój mózg totalnie już odparował, ja nie myślałam, ja czułam. Czułam jej gorące natarczywe usta, czułam jej szybkie bicie serca i ciężki oddech. Czułam jej dotyk i zapach, czułam pożądanie w każdym mocnym pocałunku. I wreszcie czułam że to jest ta chwila gdy mogę doznać jej miłości na własnym ciele. Była cudowna... piękna... i taka seksowna...
Rozchyliłam lekko usta ponieważ mój nos już nie wyrabiał z pobieraniem powietrza. Dziewczyna także ciężko oddychała przez nos. Ona także uchyliła usta i poczułam jej gorący oddech. Zapragnęłam jej jeszcze więcej. Ile to już trwało? Gdy tak siedzimy i się całujemy. Wydawało mi się jakby minęły już godziny, lata, wieki, straciłam rachubę czasu, zatraciłam się w jej ustach. Obie tego pragnęłyśmy i żadna z nas nie potrafiła tego przerwać. Teraz ja także zaangażowałam się w ten pocałunek, przez co stała się agresywna, wręcz brutalna.
Dziewczyna mocno objęła mnie ramionami za szyję. Ten ruch z jej strony przywołał mnie do rzeczywistości i nagle zdałam sobie sprawę że Alice siedzi na moich kolanach okrakiem i napiera mocno na moje ciało. Nawet nie wiem kiedy przybrała taką pozycję, byłam zbyt zajęta tym co jej usta robiły z moimi własnymi, które już nabrzmiały od jego pocałunków. I jeszcze to w jaki sposób na mnie siedziała, podniecało mnie to że siedziała na mnie ściskając kolanami moje biodra. Położyłam dłonie na jej plecach przyciskając jej rozpalone ciało jeszcze bardziej do siebie. Teraz byłyśmy tak blisko że między naszymi ciałami nie było milimetra przerwy. Jej piersi ocierały się o moje gdy dziewczyna lekko się unosiła wpijając w moje usta jeszcze głębiej.
Jęknęłam przeciągle, chciałam więcej. Przesunęłam dłonie na łopatki, potem jej kark by wreszcie zanurzyć palce w jej gęstych włosach i przyciągnąć ją  jeszcze bliżej. Nie czekając na żadne zaproszenie z jej strony rozwarłam jej wargi i wepchnęłam jej język do buzi. To mnie już do reszty oszołomiło. Znów jęknęłam, tym razem prosto w jej usta. Przesunęłam językiem po jej zębach, potem podniebieniu i wreszcie musnęłam jej gorący język. Przekręciłam lekko głowę w bok aby móc jeszcze bardziej pogłębić ten pocałunek. Jej ręce zsunęły się na moje ramiona, dziewczyna lekko wbiła paznokcie w moją skórę. Zapomniałam już całkiem o romantyczności, chciałam jej więcej. Moje zmysły z sekundy na sekundę coraz bardziej się wyostrzały. Czułam ten jej zapach, który mnie oszałamiał. Jej smak i jej język który teraz chciał przejąć inicjatywę. Walczyłam z nim chwilę, ale po chwili się poddałem. Alice już nie była taka delikatna i romantyczna jak na początku, obudziła się w niej prawdziwa bestia.
Poczułam, że długo już tak nie wytrzymam. Brakowało mi już powietrza, zresztą jej chyba także. Po moim czole spłynęła kropelka potu. Ale nie chciałam tego przerywać, chciałam tak trwać wiecznie. Wreszcie czułam że do kogoś należę, że jestem z kimś jednością. Czułam się kochana i potrzebna. Czułam że ta chwila jest wyjątkowa... Wiedziałam, że poprzez ten pocałunek wyrażamy wszystko co nie mogłyśmy ująć w słowach, wyznajemy sobie miłość i pokazujemy jak bardzo nam zależy. Było nam dobrze i miałam świadomość że przerwanie tego byłoby zbrodnią. Ale ten pocałunek był tak męczący i zajmujący... Jeśli ona tego nie przerwie to będziemy oddawać się tym przyjemnościom nawet całą noc. Zmęczenie nigdy nie pokona pragnienia.
Przejechałam palcami po plecach dziewczyny. Wyczułam jak jej mięśnie naprężają się pod wpływem mojego dotyku a przez ciało przechodzą dreszcze. Jej skóra była rozgrzana i lekko wilgotna już od potu. Dla niej także ten pocałunek był bardzo wyczerpujący.
W końcu nie wytrzymała i odsunęła się lekko ode mnie, jeszcze raz musnęła moje wargi po czym mnie odepchnęła. Uderzyłam plecami o materac łóżka, a moje włosy opadły za mną wokół mojej głowy. Mokre kosmyki lepiły się do mojej szyi i czoła. Ledwo oddychałam. Czy ten pocałunek był naprawdę aż tak wyczerpujący?
— Grace, wariatko. — powiedziała, gdy jej oddech wrócił do normalnego stanu. — Czy ty aby nie chciałaś mnie udusić?
— Dlaczego Grace? — zapytałam ze zdziwienie, oraz z uśmiechem na twarzy. Nie wiem jak ona, ale chciałabym mieć taką śmierć. Móc umrzeć w jej pocałunku. Mmmm….
— Bo tak mi się podoba, i od dziś tak będę cię nazywać Kiciu… Grace… co ty się tak uśmiechasz? — zaszeptała.
— Myślę jak to by było zacałować się na śmierć. — mruknęłam cicho.
— No a nie mówiłam chciałaś mnie udusić tymi swoimi ustami. — powiedziała cicho chichocząc.
— Nie zwalaj winy na mnie, skarbie. To w tobie drzemie bestia, moja kiciu… — Objęłam ją ramionami. Jednym palcem przejechałem powoli po całej długości jej kręgosłupa aż do samej linii spodni. Dziewczyna naprężyła się lekko i zamruczała cicho z przyjemności niczym kot.
— Kocham cię skarbie. — szepnęłam.
Moje dłonie nadal gładziły jej plecy. Tak wspaniale było trzymać jej drobne ciało w ramionach. Wtuliłam twarz w jej szyję znów napawając się jego cudownym zapachem. Byłam od niej już uzależniona, i nie istniał na to żaden możliwy odwyk. Zresztą ja nie chciałam się leczyć, kochałam ten stan w jakim się znajdowałem. Kochałam upajać się tym cudownym uczuciem miłości do tej dziewczyny.
— Grace... ja już to wiem. — wymruczała cicho. — Ja ciebie także kocham.
— Boże... — jęknęłam.
— Co się stało? Coś nie tak? — zapytała podnosząc głowę by na mnie spojrzeć.
— Nie Alice, tylko ja... to jest takie nierzeczywiste, czuję się tak... tak... nierealnie... jakby to był tylko sen, a ja miałabym się zaraz obudzić i stracić cię na zawsze. Boję się że któregoś dnia się obudzę i to dalej będzie to paskudne życie, nadal będzie trwał ten koszmar i ciebie po prostu nie będzie. To wszystko dzieje się tak szybko, czuję że zostaję w tyle, że za tym nie nadążam. Powiedz mi Alice… czy ty wierzysz? — zapytałam.
Dziewczyna zastanawiała się chwilę patrząc mi w oczy.
— Masz rację Grace, to wszystko jest zbyt szybkie... ale wierzę. Wierzę w nas. I to mi wystarcz by dalej żyć. — odszepnęła.
— Alice… ja nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie w to wszystko uwierzyć, w to że to jest naprawdę, w to że jesteś moja, że jesteś przy mnie... To wszystko jest zbyt piękne by mogło być prawdziwe. — szepnęłam. — I boję się tego co ma nadejść... Boję się że cię stracę.
— Uwierz w to — powiedziała. — To jest prawdziwe, a ja naprawdę cię kocham i nie mam zamiaru dobrowolnie cię zostawić.
Dziewczyna położyła dłoń na moim policzku, gładząc mnie po nim czule.
— Alice... — szepnęłam i przytuliłam się do jej dłoni mrużąc lekko oczy.
— Choć spać Grace…
Otworzyłam oczy. Dziewczyna wtuliła się we mnie a ja okryłam nasze ciała ciepłą kołdrą. Czułam jak przesuwa palcami po moich żebrach wywołując u mnie łaskotki, przez co z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Ale gdzieś w głębi serca rodził się ten strach. Próbowałam go ignorować ale wiedziałam że tam był, bardzo głęboko. To przeczucie że już niedługo moje życie się zmieni...
— Grace? —  zapytała w pewnym momencie wyrywając mnie z zamyślenia.
— Tak?
— Kocham cię - wymruczała
— Ja ciebie także kocham — odpowiedziałam cicho.
Podobało mi się to, że mogę jej to powtarzać. Dziewczyna nadal przesuwała palcami po moim ciele, ale tym razem nie mogłam się na tym skupić. Moje serce ogarnął znów ten strach. Strach że ją stracę. Nie chciałam marnować ani chwili z mojego życia, chciałam go spędzić jak najlepiej z ukochaną u boku. Tylko dlaczego ja się tak bałam, co było nie tak że chciało mi się płakać z bezsilności.
— Grace? — znów wyrwała mnie z zamyślenia.
— Słucham cię kochanie. — powiedziałam z troską, odgarniając włosy z jej czoła.
— Czy my jesteśmy parą? — zapytała szeptem.
— Oczywiście, że tak. — odpowiedziałam bez wahania. — Jesteś moja Alice, moja najdroższa... tylko moja.
— Super. — mruknęła. — Mam dziewczynę.
Poczułam jak składa leciutki pocałunek na mojej szyi. I znów zachciało mi się płakać. Znów ten strach że mogę go stracić.
— Grace? — zapytała po raz trzeci.
— Tak Alice? — zaśmiałam się cicho.
— Dobranoc. — mruknęła cicho.
— Dobranoc skarbie, słodkich snów. Śpij już kochana... — pocałowałam ją w czoło.
Dziewczyna westchnęła cicho ze znużenia. Dostrzegłam na jej twarzy przebłysk smutku.
— Co jest Alicjo? — zapytałam z troską, ujmując jej podbródek.
— Wspomnienia... — odpowiedziała cicho patrząc głęboko w moje oczy. — Nie przejmuj się tym Grace i uśmiechnij się.
Moje kąciki ust uniosły się lekko do góry, ale był to bardziej wymuszony uśmiech, jakoś nie miałam ochoty w tej chwili się uśmiechać. Ja ciągle czułem że coś jest nie tak. I jeszcze ta cała sprawa z moją dziewczyną. Wiem co ją dręczyło. Sprawiłam że dziewczyna zapomniała o tym na jakiś czas, ale teraz to znowu wróciło. Widziałam to w jego oczach.
— Nie bądź smutna Grace... — powiedziała cicho.
— Nie jestem smutna... przecież jestem z tobą, a ty Alice dajesz mi szczęście. —powiedziałam po czym po raz kolejny tej nocy złożyłam pocałunek na jej czole.
Dziewczyna jeszcze mocniej  się we mnie wtuliła. To było dla mnie jak spełnienie marzeń w tej chwili,  jej silny uścisk i ciepło jej ciała. To mi wystarczało, nie potrzebowałam niczego więcej prócz jej bliskości.
— Grace. — szepnęła po chwili.
— Yhm? — wymruczałam cicho.
— Nie gaś światła... — poprosiła cicho.
— Dobrze kochanie. A teraz śpij.
— Yhm... — mruknęła sennie, przytuliła się policzkiem do moich piersi.
Obie teraz potrzebowałyśmy bliskości by wyleczyć wszystkie rany spowodowane tą rozłąką. Wiedziałam że jej bliskość pozwoli mi pozbyć się tego przeświadczenia że jednak coś jest nie tak, pozbyć się tego absurdalnego strachu... A ja pomogę jej odbudować życie od czegoś zupełnie nowego, czegoś co właśnie zrodziło się w mojej głowie. Ale tym zajmę się jutro...
— Moja słodka... — szepnęłam gładząc ją po plecach.
Widziałam jak na jej twarzy pojawia się  słaby uśmiech i  poszerza się z każdą sekundą.
— Grace...
— Bardzo śmieszne kochanie. — powiedziałam z udawanym oburzeniem.
Dziewczyna wybuchnęła stłumionym śmiechem. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Pierwszy raz od tak długiego czasu znów usłyszałem jej śmiech. Tak lekki i zaraźliwy.
— Przepraszam. — mruknęła cicho nadal chichocząc.
Jej oddech łaskotał mnie po szyi, a ciało lekko drżało od chichotu. Widziałam jak mruży oczy w zmęczeniu. Uspokaja się i zaczyna przysypiać.  A ja ją obserwowałam jak zawsze ucząc się na pamięć jej pięknej twarzy, chciałam zapamiętać kolejną piękną chwilę z jego udziałem. Obserwowałam ją wciąż poznając wszystkie jej zwyczaje i zachowania.

— Miłość jest lekarstwem na wszystko moja Alice. — szepnęłam do śpiącej już dziewczyny, po czy sama zamknęłam moje oczy odcinając się od świata. Ale światła nie zgasiłam, tak jak mnie o to prosiła. Światło było teraz naszą nadzieją.