Hejo Kochani <3 Chciałam zadedykować ten rozdział Mii i Dorotce <3 KC was dziewczyny <3 :*
Rozdział VII
Minął miesiąc, ciągle bałam się, o
Alice. Cały czas byłam na wszystko ostrożna. Wiedziałam, jaki Aleks potrafi być
nieobliczalny. Cały czas chodziłam z bronią, a Alicji nie spuszczałam z oka.
Tak cały miesiąc. Nadeszła Wigilia. Od
rana z Alice przygotowywałyśmy posiłki, gdyż mieli nas wieczorem gościć Frank i
Gerard. Reszta niestety nie dała radę przyjść, z powodów wyjazdów do rodziny.
Tamtego dnia szczególnie byłam ostrożna. Minął równy miesiąc od zlecenia, ale
nie mogłam tego zrobić, za żadne pieniądze. Zaczął sypać śnieg, pierwszy raz w
tym miesiącu. Nie było nic
podejrzanego, co mógł Aleks zaplanować. Nadal
nie powiedziałam jej tego, że ją kocham, a przecież to mógł być ostatni dzień z
nią. Moje serce biło jak szalone. Ona o niczym nie wiedziała. Nie wiedziała, że
miałam za zadanie ją zabić, że ją kocham. Myślami wciąż byłam gdzieś daleko,
nie skupiałam się zbytnio na przygotowywaniu karpia, więc przez przypadek
zamiast posolić go, to posłodziłam, na szczęście szybko się opamiętałam i
zaczęłam robić go od nowa. Trzęsły mi się ręce. W krótce uporałam się z nim. Alice
pięknie nakryła do stołu. Ubrałyśmy się elegancko, na ten dzień. Razem
czekałyśmy na gości na sofie, obok udekorowanej choinki. W krótce zadzwonił
dzwonek, szybkim ruchem pobiegłam w stronę drzwi. Niepewna tego, kto będzie w
drzwiach, jedną ręką otworzyłam drzwi, a drugą trzymałam pistolet, który miałam
za spodniami na plecach. Ulżyło mi, gdy zobaczyłam Gerarda i Franka w drzwiach.
Byli również elegancko ubrani, przynajmniej jak na nich. Frank miał czarne
jeansy i białą koszule zapiętą po ostatni guzik, natomiast Gerard miał niebieskie jeansy i czarną koszule,
ale w odróżnieniu od Franka kołnierz miał rozpięty. Pięknie pachniało
perfumami, wręczyli nam kwiaty, czerwone róże, tak jak Alice uwielbiałam
je. Zaniosłam je na górę,
włożyłam do najlepszego wazonu i postawiłam na środku stołu, przy którym
później zjedliśmy wigilijną kolację. Ucztowaliśmy do późna. Alice, jak zwykle o
późnej porze zachciało się spać, więc poszła do sypialni. Zostałam sama z
Frankiem i Gerardem. Nie
mogłam się skupić na rozmowie, myślami ciągle błądziłam, zastanawiałam się, co
się stanie. Zauważyli to, że jest ze mną cos nie tak.
— Co się stało? — zapytał po chwili
ciszy Frank.
— Nic, po prostu myślę. — odpowiedziałam
półgłosem.
— Patrycja, widzę, że coś się dzieje.
Nigdy się tak nie zachowujesz. Coś musi być nie tak. Mów. — powiedział Gerard.
— Po za tym nie nosiłabyś spluwy bez przyczyny.— dodał.
— Tak. Stało się coś okropnego. — z
oczy poleciał mi strumień łez. — Przez Aleksa… ja… — jąkałam się przez łzy. —
ja znowu zaczęłam mordować. Ale to nic, miesiąc temu Aleks dał mi zlecenie. Ja…
ja miałam zabić Alice. — to było okropne uczucie, ale ulżyło mi, gdy
opowiedziałam to im.- miałam na to miesiąc czasu. Chciał mi dać za nią 100
tys., ale pieniądze się nie liczą. On… powiedział, że jeżeli tego nie zrobię,
to go popamiętam. On mi groził… boję się o nią. Dziś mija równy miesiąc.
Pomóżcie mi, proszę.- powiedziałam ciągle płacząc.
— Cichutko… — przytulił mnie Frank. —
Pomożemy ci, nie martw się. Wszystko będzie dobrze, obiecujemy.
— Ale… — płakałam na ramię Franka. — Ale
ja ją chyba kocham. — powiedziałam im to. Nie obchodziło mnie to, że by się ze
mnie śmiali, po prostu chciałam powiedzieć moim przyjaciołom co mi leży na
sercu. Czułam że oni wcale nie byli zdziwieni, czy chcieliby mnie wyśmiać.
Chyba mnie zrozumieli.
— To niedobrze, skoro ją kochasz, to
nie może jej się nic stać. Zrobimy wszystko, żeby was chronić. Spokojnie. —
powiedział Gerard. — Wszystko będzie dobrze, bądź dobrej myśli. Nic jej się nie
stanie. Ochronimy was.
— Dziękuję. — wtrąciłam. Wyswobodziłam
się z objęcia Franka. Moja oczy były całe opuchnięte, niewyspane, aż wołały o
sen. — Kochani… ja już będę szła spać, nie spałam już dwie noce przez obawy.
Mogę iść spać?
— Oczywiście, ale… mamy taką sprawę…. —
powiedział nieśmiało Gerard, a Frank nieśmiało mi się przypatrywał. — możemy u
ciebie przenocować?
— No jasne, ja idę na górę, a wy
rozgośćcie się. Dobranoc.
Na piętrze zażyłam relaksującej
kąpieli, po czym ubrałam na siebie nocną koszulę i jakieś dresowe spodenki.
Może nie wyglądało to zbyt dobrze, ale było wygodne. Położyłam się obok mojego
aniołka. Tak słodko spała. Nie wierzyłam, że mogło jej się coś stać, przecież
ona nie zrobiła nic złego, ufałam jej. Śniło
jej się coś wesołego. Oczy miała lekko zamknięte, usta uśmiechnięte, a jej
blond włosy układały się falami na twarzy. Wszystko to sprawiało wrażenie, że
jest prawdziwym aniołem. Ona widziała świat kolorami, ja natomiast
czarno-biało. Całkowite przeciwieństwo mnie. Mogłam przypominać jedynie diabła
lub demona. Czarne włosy, niebieskie oczy, usta… hmmm… one aż chciały się
uśmiechać, ale nie potrafiły, były skamieniałe. Zgasiłam lampkę nocną, ale światło
księżyca na zewnątrz nadal świecił. Trochę mnie to irytowało, ale oświecał mi
mojego aniołka. Była taka śliczna. Idealna. Odwróciła się na drugi bok, już nie
widziałam jej pięknej twarzy. Chciałam jak najszybciej zasnąć.
(…)
To
coś goniło mnie, strasznie się bałam. Zrobiło się ciemno, adrenalina
podskoczyła. Mój instynkt mordercy zamienił się w instynkt ofiary. Moje serce
biło jak szalone, a to coś było już prawie za mną, doganiało mnie. Pociłam się
jak szalona. Chciałam go zgubić, skręcając w jakieś uliczki, ale co bym nie
zrobiła on nadal był za mną. Brakowało mi już sił. „Zostaw mnie!” krzyknęłam
jak oszalała. Mój oddech był szybki, wręcz dusiłam się nim. „Żyjesz w
kłamstwie!” , „Prosto do piekła!” słyszałam głos mordercy zza moich
pleców. Zrobiło mi się
okropnie zimno, lodowato. Krople potu spływały swobodnie po moich policzkach.
Chciałam wyciągnąć pistolet i po prostu strzelić do niego, ale nie mogłam, bo
przecież byłam tylko ofiarą. Biegłam jak najszybciej potrafiłam, moje nogi
plątały się, brakowało mi sił. Potknęłam się o jakiś patyk, który był na
chodniku. Upadłam na mokrą ziemie, podarłam sobie łokcie i kolana, to bolało.
Zbliżał się do mnie powoli. Wypatrywałam go, jednocześnie powolnym ruchem
wzięłam patyk, przez który przepadłam i rzuciłam w niego z całej siły. Kij
zniknął w ciemnościach, po czym wrócił uderzając mnie w twarz. Zrozumiałam, że
zadając innym krzywdę, zadaje ją sobie. Poczułam, jak krew leje mi się z nosa.
Przetarłam ją rękawem. Latarnia nade mną zaświeciła się. Spojrzałam przed
siebie. On tam stał. Widmo z uśmiechem psychopaty. Wpatrywał się we mnie swoimi
czarnymi oczyma. Z jego uśmiechu powoli wylewała się krew, swobodnie spływając po policzkach, szyi i krwawiąc jego
białą narzutę. To był okropny widok. Zbliżył swoja twarz do mojej, po czym
krzyknął „Uciekaj!” plując krwią na moją twarz. Tak jak powiedział, zebrałam
się z miejsca i pobiegłam przed siebie. Nagle wbrew mojej woli stanęłam w
bezruchu. Pojawił się przede mną. Jedną ręką chwycił mnie mocno za gardło i
podniósł ponad ziemię. Straciłam oddech, dusiłam się. Zaciskał coraz mocniej.
Szybko podniosłam się z łóżka tak, że
teraz na nim siedziałam opierając się plecami o ścianę i poczułam jak oddech mi
się zatrzymuje. "Oddychaj" - rozkazywałam sobie. "To tylko sen,
oddychaj". Ciężko wypuszczałam powietrze... Przetarłam dłońmi oczy, które
były popuchnięte płaczem. Rozglądnęłam się po pokoju, ale mój wzrok przykuła
czerwona plama krwi obok mnie. „Alice…” pomyślałam w pierwszej chwili. Zerwałam
się z łóżka i pobiegłam jej szukać. Nie było jej nigdzie, w żadnym pokoju, nie
odbierała także telefonów ode mnie. „Nie!” krzyknęłam jak oszalała. Nie
zdążyłam się nawet przebrać i pobiegłam na parter w spodenkach i rozpiętej
koszuli, ale na szczęście miałam stanik.
— Ona zniknęła! — krzyknęłam w stronę
tulących się w łóżku Gerarda i Franka. „Niewiarygodne” pomyślałam. — Czy wy…
eee… — trochę zbiło mnie to z tropu… Wtedy już ogarnęłam dlaczego zawsze byli
razem, zawsze gdzieś razem przebywali, nigdy nie widziałam ich samych. — Jejku,
szczęścia miśki. — Uśmiechnęłam się w ich stronę, wyglądali tak słodko. Frank
wtulał się w klatkę piersiową Gerarda, który pocałował go w czoło, po czym
położył ręce na jego plecach.
— Jak to zniknęła?! — Powiedział
zdzwiony Gee.
— No nie ma jej, a na łóżku jest plama
krwi, ku*wa boję się. Nie odbiera telefonów. — Po policzkach popłynęły mi łzy.
Stałam i patrzałam się na nich, po czym opadłam na ziemie. Czułam, że straciłam
swoją duszę. Straciłam siłę.
Cały czas płakałam, nie pozwalałam
odpocząć oczom. Po wielokrotnych namowach Franka poszłam jej szukać. Wychodząc
z domu zauważyłam anonimowy list.
„Miałaś miesiąc czasu. Zadania nie
wykonałaś, więc jak obiecałem pożałujesz tego suko. Szkoda, że się z nią nie
pożegnałaś. Ona nie żyje. Przykro mi.”
Gdy czytałam te słowa to aż mi się
słabo zrobiło, więc oparłam się o drzwi. Zebrałam trochę siły, by wrócić do
domu i położyć się do łóżka. Nie mogła uwierzyć w to, że ona umarła. Chciałam,
żeby to był tylko głupi sen, chciałam się obudzić i znów zobaczyć tą piękną
twarz. Rzeczywistość jednak mnie przytłaczała, płakałam jak oszalała. Moja
poduszka była cała mokra. Straciłam sens życia. Dzień w dzień nic nie jadłam,
lecz na okrągło płakałam. Nie spałam ani nie jadłam, a moje sny były
nienormalne jak zawsze. Często odwiedzali mnie Gee i Frank, chcieli żebym znów
normalnie żyła, ale ja nie potrafiłam. Nie mogłam uwierzyć w to, że mnie
zostawiła, że skazała mnie na samotne życie. Wciąż myślałam o niej, brakowało
mi jej jak cholera. Nie chciałam wtedy myśleć o tym, że już nigdy nie obudzę
się widząc jej piękny uśmiech, jej oczy promieniujące szczęściem, że nigdy już
nie usłyszę jej kojącego głosu, że nigdy już nie zobaczę mojego aniołka. Nie zdążyłam
się nawet z nią pożegnać. Cholernie żałowałam tego, że nie powiedziałam jej
tego, co do niej czuję. Pewnego dnia już nie widząca żadnej nadziei poszłam do
kuchni. Z szuflady wyciągnęłam ostry nóż. Przyłożyłam go do nadgarstka lewej
ręki. Zagryzłam wargi i zmrużyłam oczy. Zrobiłam głęboką, poziomą linie, gdy
przed oczami ukazała mi się Alice… „Obiecałaś mi, że tego już nie zrobisz”
powiedziała. Smutek zaatakował mnie z podwójną siłą. „Ale ciebie tu nie ma!”
krzyknęłam jak oszalała. Ziemia osunęła mi się spod nóg, opadłam na panele.
Wszystko dookoła wirowało, a obraz był niewyraźny przez łzy. Z mojej rany lała
się krew. Leżałam tak długo, nie miałam nawet siły by wstać. Po jakiejś
godzinie przybiegł Gerard.
— Coś ty kobieto zrobiła?! Oszalałaś?!
— podniósł mnie i zaprowadził na sofę. Wziął ścierkę i przyłożył do mojej rany,
która na szczęście już nie wylewała krwi, ale była brudna z tego zaschniętego
płynu, więc ją przetarł.
— Nie mam już sił na to wszystko. —
kręciło mi się w głowie, ledwo oddychałam, nie chciałam mu się tłumaczyć.
Odwróciłam się w stronę okna, wpatrywałam się w padający śnieg. Każdy płatek
był jak ulotna chwila… To było takie smutne.
— Nie trać nadziei, może ona żyje… —
powiedział cichym głosem Gee. Chwycił mnie za dłoń i wytarł moje łzy. Nie
potrafiłam ich zatrzymać, przez tego sku*wiela straciłam najważniejszą dla mnie
osobę. Moja Alice umarła, strasznie żałowałam, że nie powiedziałam jej „Kocham
cię”, że podjęłam znów się tego zabijania. To byłą najgłupsza decyzja w moim
życiu.
— Ale… ja nie potrafię z tym żyć… —
skuliłam się jak mała dziewczynka.
— Nie martw się, znajdziesz sobie inną
osobę, którą będzie tak samo kochać.
— Chyba oszalałeś! — krzyknęłam, a moje
łzy płynęły po policzkach jak oszalałe. — Już nigdy nie pokocham nikogo, tak
jak jej.
— Przepraszam. — powiedział skruszony,
zrobiło mu się głupio. Cieszyłam się jego szczęściem, on przynajmniej się
zakochał i nie przeżywa takiego czegoś jak ja, takiej tragedii. — Musisz teraz
odpocząć, odetchnąć, musisz zacząć normalnie żyć, a Aleks pożałuje.
— Gee… On mnie popamięta, ale najpierw
muszę dojść do siebie, a to trochę minie.
— Tylko nie rób sobie nic złego, bo nie
warto.
Zasnąć i uspokoić się, złotem jest
milczenie.
„Radio "Bezsenność", stacja
"Pożegnanie".
Komu co się przytrafi, potnie żyletkami,
Komu co zostanie, z nerwami, tabletkami.
Za nocnymi oknami zakrzyczy, wystraszy.
To się nie liczy, tak, to się nie liczy.
Wiernie jest niewiernym. Ciche to i smutne.
To powraca i morduje, krzyczy i nawiedza.
Psychicznie wykańcza, opcja "zaśnij", ale nikt
nie potwierdza.
Odejdź, proszę, daj mi spokój.
Odejdź, proszę, opuść mój pokój.
Burza, grzmoty, pioruny.
Chcę wtulić się do kołdry.
Popatrz w okno, nie mogę w to uwierzyć,
Jeszcze wczoraj było słońce.
Poczekam aż to zginie.
Poczekam, aż to przeminie.
Poczekam, ale to światło już nie przyjdzie,
bo prędzej psychicznie zginę.
Całkowicie tu ginę, absolutnie poważnie.
Sytuacja „help”, sytuacja S.O.S.”
(…)
Był mroźny wieczór, śnieg sypał jak
szalony, zawieja. Na dworze nikogo nie było. Było strasznie zimno, ale po mimo
tego wybrałam się na spacer. Zabrałam kilka moich zdjęć gdy byłam wesoła, gdy
byłam z rodziną, gdy byłam w towarzystwie Aleksa, zdjęcia mojego chłopaka,
który popełnił samobójstwo, ale zostawiłam sobie wszystkie zdjęcie Alice.
Ciągle bolała mnie strata Alice, postanowiłam, że już nie pokocham nikogo.
Ciągle czułam jej obecność, wierzyłam, że ona żyje. Szłam wąską uliczką,
następnie skręciłam w stronę parku. Usiadłam na ławce. Długo rozmyślałam.
Wyciągnęłam kopertę z fotografiami, wszystkie dokładnie przestudiowałam.
Zapaliłam zapalniczkę i każde po kolei paliłam. Chciałam, aby wszystkie
wspomnienia zniknęły, niestety pamięć została. Zamknęłam się w sobie, nie
chciałam z nikim rozmawiać, po prostu chciałam zostać z moimi myślami.
Podniosłam głowę do góry, śnieg przestał sypać. Niebo było już bezchmurne, gdy
nagle zobaczyłam spadającą gwiazdę. Pomyślałam życzenie: „Chcę, aby moja
Alice żyła. Chcę ją z powrotem. Proszę.” Głęboko
prosiłam, aby się spełniło. Robiło się późno, więc wyruszyłam do domu. Wracałam
tą samą drogą. Gdy byłam już przez domem w oddali zobaczyłam postać.
Dziewczyna, blond włosy, ledwo szła, powoli traciła przytomność. Wyglądała jak
Alice, przypatrzyłam jej się bardziej. Tak, to była ona, moje życzenie się
spełniło. Nie czekając chwili dłużej podbiegłam do niej, to naprawdę byłą ona.
Na twarzy miała kilka siniaków, z nosa lała jej się krew, miała podarte
ubranie, a raczej piżamę, w której poszła spać w wigilię.
— Alice, to ty! — krzyknęłam z radości,
polały mi się łzy. Te łzy były inne niż, te które wylewałam hektolitrami
ostatnimi tygodniami. Łzy szczęścia, dawały mi siłę.
— Patrycja, pomóż mi. — wyszeptała.
Wzięłam ją na ręce i poszłam z nią do
domu. Położyłam ją na łóżku w salonie, okryłam kocem, ponieważ była odmrożona.
Gdy już się lekko ociepliła przytuliłam się do niej na łóżku, by ogrzać ją
całym moim ciałem. Szybko
usnęła, podobnie jak ja. Obudziłam się przy niej, ale ciągle myślałam, że to
tylko sen, że ona nie żyje. Chciałam uwierzyć w to, ale ciągle zdawało mi się,
że zniknie na zawsze a ja obudzę się spocona jak zwykle. Jeszcze mocniej się do
niej przytuliłam. Było mi ciepło. Niedługo potem zbudziła się, była wyczerpana.
Otworzyła lekko oczy, były całe opuchnięte, nie miała już siły płakać.
— Alice… ty żyjesz… — powiedziałam
szeptem.
— Tak. — powiedziała z wytchnieniem.
Dałam jej spokój. Zrobiłam jej pożywne
śniadanie, ponieważ wyglądała na wygłodzoną. Czekałam na nią w kuchni. Po
jakiejś godzinie słyszałam jak wychodzi z łazienki. Przyszła do mnie. Umyła
się, uczesała, ubrała w nowe ubrania. Usiadła naprzeciwko mnie, była
wyczerpana. Zjadła kilka kanapek.
— Chodźmy na spacer, musimy
porozmawiać, ale nie chcę tutaj. To miejsce jest złe, proszę.-oczywiście się
zgodziłam, udałyśmy się do parku na ławkę, gdzie wypowiedziałam swoje życzenie.
— Patrycja… on… on powiedział mi że nie
żyjesz już… — powiedziała to ze łzami w oczach. — musiałam się upewnić i tu
wróciłam.
— Alice… on mi to samo powiedział. Co
on ci zrobił? — zapytałam patrząc jej prosto w oczy.
— On mnie katował… Nie tylko fizycznie
ale też psychicznie. Patrycja ja się boję… — przytuliłam ją do siebie.
— Nie bój się, ja cię ochronię. Czy… on
zrobił ci coś więcej? No wiesz…
— Nie, jestem czysta.
— To dobrze, on mnie popamięta. Jest
zimno, chodźmy do domu.
(…)
Po kilku dniach jej blizny zniknęły, a
twarz znowu była bez skazy. Jak co wieczór leżałyśmy w sypialni przy włączonej
lampce. Moje serce zakuło mnie, poczułam, że muszę to zrobić. Czułam się jak w
jakimś śnie, zdawało mi się, że zaraz zniknie, więc musiałam, po prostu
musiałam.
— Alice… — zaczęłam niepewnie.
— Tak?
— Długo nad tym myślałam… Jesteś
wspaniałą osobą, nigdy nie spotkałam równie cudownej osoby, zmieniłaś moje
życie. Jesteś piękną optymistką, kurde… nie znam słów żeby cię opisać, więc
może powiem wprost Kocham cię. — w końcu zdobyła się na odwagę by jej to
powiedzieć, trochę się bałam jej reakcji, ale ważne było, że to zrobiłam.
— Patrycja… — z jej oczu popłynęły łzy.
— Ja już dawno chciałam ci to powiedzieć, ale wstydziłam się. Bałam się twojej
reakcji. Myślałam, że mnie wyśmiejesz i nadasz mi od lesbijek. — przytuliła się
do mnie. — Kocham cię. — wydusiła.
— Alice… pocałuj mnie, chcę poczuć, że
jest ktoś taki, kto mnie kocha. Proszę. — te słowa same wypłynęły mi z ust.
Usiadła przede mną, odgarnęła włosy z
mojej twarzy. Lekko przesuwała kciukiem po moich wargach. „Masz piękne usta”
wyszeptała. Dłońmi chwyciła moją twarz i powoli zbliżała się do mnie. Nasze
usta dzieliły tylko centymetry, odległość której nie powinno być. Czułam jej
gorący oddech owiewający moje spierzchnięte usta. Pragnęłam nawilżyć moje suche
wargi jej pocałunkiem. Przymknęłam oczy czekając na tą jedną z najpiękniejszych
chwil w moim życiu. Na wymarzony moment, który jak na złość nie nadchodził.
Przez moją myśl przeszło że przecież nie muszę czekać, że mogę przejąć
inicjatywę. I zapewne bym tak zrobiła gdyby nie to że właśnie w tym momencie
poczułam jak jej ciepłe wargi stykają się z moimi. Złączyła nasze usta tak
delikatnie i lekko. Poczułam że ogarnia mnie błogość, a moje ciało się odpręża,
mój umysł przestaje funkcjonować. Poczułabym się tak jak po lekach
uspokajających, gdyby nie to że moje zmysły smaku, dotyku wyostrzyły się
maksymalnie, gdy jej usta zaczęły muskać moją górną wargę zostawiając na niej
mokre ślady. A ja siedziałam bez ruchu jedynie czując... Całowała mnie tak
ostrożnie jakby się bała że jeden głębszy pocałunek sprawi że zniknę, czy też
ucieknę z krzykiem. Ale mi się to podobało, ta delikatność z jej strony jeszcze
bardziej mnie podniecała. Jego usta łączyły się z moimi w taki sposób jak gdyby
dziewczyna chciała się nauczyć na pamięć moich ust. Każdy jej ruch był powolny
i czuły. Wkładała w to tyle emocji... Była taka namiętna w tym co robiła,
czułam to podniecenie. Nie wytrzymywałam już, ale wiedziałam że muszę się
opanować, muszę trzymać własne pożądanie w ryzach inaczej gotowa bym była się
na nią rzucić. Pozwalałam jej działać, sama się jednak nie ruszałam, bałam się
przekroczyć jakichkolwiek granic. Ale to Alice robiła z moimi ustami,
zostawiając na nich swój smak, to była magia. Poczułam się tak skołowana gdy
jej gorące, miękkie wargi miażdżyły lekko moje własne. Pocałunek stał się
bardziej natarczywy i namiętny. Czułam że przełamujemy kolejne zapory otwierając
się na siebie. Dziewczyna była coraz bardziej odważna. Jej mokre pocałunki
sprawiały mi tak ogromną przyjemność. Czułam się tak jakbym się czegoś naćpała
i właśnie była w kolorowym świecie miłości. To co się właśnie działo było dla
mnie czymś magicznym, czymś w co ciężko uwierzyć. Całowała mnie najpiękniejsza
dziewczyna na świecie, całował mnie anioł. Nie wiem czy to można by było już
zaliczyć pod lekki obłęd na jej punkcie, ale ja ją kochałam, uważałam ją za coś
zbyt idealnego. Była piękna i krucha. Była ideałem, a ja miałam na jej punkcie
obsesję. Uzależnienie z którego nie chciałam wyjść. Nie docierało do mnie to że
ten ideał jest przecież moją ukochaną Alice. Mój mózg totalnie już odparował,
ja nie myślałam, ja czułam. Czułam jej gorące natarczywe usta, czułam jej
szybkie bicie serca i ciężki oddech. Czułam jej dotyk i zapach, czułam
pożądanie w każdym mocnym pocałunku. I wreszcie czułam że to jest ta chwila gdy
mogę doznać jej miłości na własnym ciele. Była cudowna... piękna... i taka
seksowna...
Rozchyliłam lekko usta ponieważ mój nos
już nie wyrabiał z pobieraniem powietrza. Dziewczyna także ciężko oddychała
przez nos. Ona także uchyliła usta i poczułam jej gorący oddech. Zapragnęłam
jej jeszcze więcej. Ile to już trwało? Gdy tak siedzimy i się całujemy.
Wydawało mi się jakby minęły już godziny, lata, wieki, straciłam rachubę czasu,
zatraciłam się w jej ustach. Obie tego pragnęłyśmy i żadna z nas nie potrafiła
tego przerwać. Teraz ja także zaangażowałam się w ten pocałunek, przez co stała
się agresywna, wręcz brutalna.
Dziewczyna mocno objęła mnie ramionami
za szyję. Ten ruch z jej strony przywołał mnie do rzeczywistości i nagle zdałam
sobie sprawę że Alice siedzi na moich kolanach okrakiem i napiera mocno na moje
ciało. Nawet nie wiem kiedy przybrała taką pozycję, byłam zbyt zajęta tym co
jej usta robiły z moimi własnymi, które już nabrzmiały od jego pocałunków. I
jeszcze to w jaki sposób na mnie siedziała, podniecało mnie to że siedziała na
mnie ściskając kolanami moje biodra. Położyłam dłonie na jej plecach
przyciskając jej rozpalone ciało jeszcze bardziej do siebie. Teraz byłyśmy tak
blisko że między naszymi ciałami nie było milimetra przerwy. Jej piersi
ocierały się o moje gdy dziewczyna lekko się unosiła wpijając w moje usta
jeszcze głębiej.
Jęknęłam przeciągle, chciałam więcej.
Przesunęłam dłonie na łopatki, potem jej kark by wreszcie zanurzyć palce w jej
gęstych włosach i przyciągnąć ją jeszcze
bliżej. Nie czekając na żadne zaproszenie z jej strony rozwarłam jej wargi i
wepchnęłam jej język do buzi. To mnie już do reszty oszołomiło. Znów jęknęłam,
tym razem prosto w jej usta. Przesunęłam językiem po jej zębach, potem
podniebieniu i wreszcie musnęłam jej gorący język. Przekręciłam lekko głowę w
bok aby móc jeszcze bardziej pogłębić ten pocałunek. Jej ręce zsunęły się na
moje ramiona, dziewczyna lekko wbiła paznokcie w moją skórę. Zapomniałam już
całkiem o romantyczności, chciałam jej więcej. Moje zmysły z sekundy na sekundę
coraz bardziej się wyostrzały. Czułam ten jej zapach, który mnie oszałamiał. Jej
smak i jej język który teraz chciał przejąć inicjatywę. Walczyłam z nim chwilę,
ale po chwili się poddałem. Alice już nie była taka delikatna i romantyczna jak
na początku, obudziła się w niej prawdziwa bestia.
Poczułam, że długo już tak nie
wytrzymam. Brakowało mi już powietrza, zresztą jej chyba także. Po moim czole
spłynęła kropelka potu. Ale nie chciałam tego przerywać, chciałam tak trwać
wiecznie. Wreszcie czułam że do kogoś należę, że jestem z kimś jednością.
Czułam się kochana i potrzebna. Czułam że ta chwila jest wyjątkowa...
Wiedziałam, że poprzez ten pocałunek wyrażamy wszystko co nie mogłyśmy ująć w
słowach, wyznajemy sobie miłość i pokazujemy jak bardzo nam zależy. Było nam
dobrze i miałam świadomość że przerwanie tego byłoby zbrodnią. Ale ten pocałunek
był tak męczący i zajmujący... Jeśli ona tego nie przerwie to będziemy oddawać
się tym przyjemnościom nawet całą noc. Zmęczenie nigdy nie pokona pragnienia.
Przejechałam palcami po plecach
dziewczyny. Wyczułam jak jej mięśnie naprężają się pod wpływem mojego dotyku a
przez ciało przechodzą dreszcze. Jej skóra była rozgrzana i lekko wilgotna już
od potu. Dla niej także ten pocałunek był bardzo wyczerpujący.
W końcu nie wytrzymała i odsunęła się
lekko ode mnie, jeszcze raz musnęła moje wargi po czym mnie odepchnęła.
Uderzyłam plecami o materac łóżka, a moje włosy opadły za mną wokół mojej
głowy. Mokre kosmyki lepiły się do mojej szyi i czoła. Ledwo oddychałam. Czy
ten pocałunek był naprawdę aż tak wyczerpujący?
— Grace, wariatko. — powiedziała, gdy
jej oddech wrócił do normalnego stanu. — Czy ty aby nie chciałaś mnie udusić?
— Dlaczego Grace? — zapytałam ze
zdziwienie, oraz z uśmiechem na twarzy. Nie wiem jak ona, ale chciałabym mieć
taką śmierć. Móc umrzeć w jej pocałunku. Mmmm….
— Bo tak mi się podoba, i od dziś tak
będę cię nazywać Kiciu… Grace… co ty się tak uśmiechasz? — zaszeptała.
— Myślę jak to by było zacałować się na
śmierć. — mruknęłam cicho.
— No a nie mówiłam chciałaś mnie udusić
tymi swoimi ustami. — powiedziała cicho chichocząc.
— Nie zwalaj winy na mnie, skarbie. To
w tobie drzemie bestia, moja kiciu… — Objęłam ją ramionami. Jednym palcem
przejechałem powoli po całej długości jej kręgosłupa aż do samej linii spodni.
Dziewczyna naprężyła się lekko i zamruczała cicho z przyjemności niczym kot.
— Kocham cię skarbie. — szepnęłam.
Moje dłonie nadal gładziły jej plecy.
Tak wspaniale było trzymać jej drobne ciało w ramionach. Wtuliłam twarz w jej
szyję znów napawając się jego cudownym zapachem. Byłam od niej już uzależniona,
i nie istniał na to żaden możliwy odwyk. Zresztą ja nie chciałam się leczyć,
kochałam ten stan w jakim się znajdowałem. Kochałam upajać się tym cudownym
uczuciem miłości do tej dziewczyny.
— Grace... ja już to wiem. — wymruczała
cicho. — Ja ciebie także kocham.
— Boże... — jęknęłam.
— Co się stało? Coś nie tak? — zapytała
podnosząc głowę by na mnie spojrzeć.
— Nie Alice, tylko ja... to jest takie
nierzeczywiste, czuję się tak... tak... nierealnie... jakby to był tylko sen, a
ja miałabym się zaraz obudzić i stracić cię na zawsze. Boję się że któregoś
dnia się obudzę i to dalej będzie to paskudne życie, nadal będzie trwał ten
koszmar i ciebie po prostu nie będzie. To wszystko dzieje się tak szybko, czuję
że zostaję w tyle, że za tym nie nadążam. Powiedz mi Alice… czy ty wierzysz? —
zapytałam.
Dziewczyna zastanawiała się chwilę
patrząc mi w oczy.
— Masz rację Grace, to wszystko jest
zbyt szybkie... ale wierzę. Wierzę w nas. I to mi wystarcz by dalej żyć. — odszepnęła.
— Alice… ja nie wiem czy kiedykolwiek
będę w stanie w to wszystko uwierzyć, w to że to jest naprawdę, w to że jesteś
moja, że jesteś przy mnie... To wszystko jest zbyt piękne by mogło być
prawdziwe. — szepnęłam. — I boję się tego co ma nadejść... Boję się że cię
stracę.
— Uwierz w to — powiedziała. — To jest
prawdziwe, a ja naprawdę cię kocham i nie mam zamiaru dobrowolnie cię zostawić.
Dziewczyna położyła dłoń na moim
policzku, gładząc mnie po nim czule.
— Alice... — szepnęłam i przytuliłam
się do jej dłoni mrużąc lekko oczy.
— Choć spać Grace…
Otworzyłam oczy. Dziewczyna wtuliła się
we mnie a ja okryłam nasze ciała ciepłą kołdrą. Czułam jak przesuwa palcami po
moich żebrach wywołując u mnie łaskotki, przez co z mojej twarzy nie schodził
uśmiech. Ale gdzieś w głębi serca rodził się ten strach. Próbowałam go
ignorować ale wiedziałam że tam był, bardzo głęboko. To przeczucie że już
niedługo moje życie się zmieni...
— Grace? — zapytała w pewnym momencie wyrywając
mnie z zamyślenia.
— Tak?
— Kocham cię - wymruczała
— Ja ciebie także kocham —
odpowiedziałam cicho.
Podobało mi się to, że mogę jej to
powtarzać. Dziewczyna nadal przesuwała palcami po moim ciele, ale tym razem nie
mogłam się na tym skupić. Moje serce ogarnął znów ten strach. Strach że ją
stracę. Nie chciałam marnować ani chwili z mojego życia, chciałam go spędzić
jak najlepiej z ukochaną u boku. Tylko dlaczego ja się tak bałam, co było nie
tak że chciało mi się płakać z bezsilności.
— Grace? — znów wyrwała mnie z
zamyślenia.
— Słucham cię kochanie. — powiedziałam
z troską, odgarniając włosy z jej czoła.
— Czy my jesteśmy parą? — zapytała
szeptem.
— Oczywiście, że tak. — odpowiedziałam
bez wahania. — Jesteś moja Alice, moja najdroższa... tylko moja.
— Super. — mruknęła. — Mam dziewczynę.
Poczułam jak składa leciutki pocałunek
na mojej szyi. I znów zachciało mi się płakać. Znów ten strach że mogę go
stracić.
— Grace? — zapytała po raz trzeci.
— Tak Alice? — zaśmiałam się cicho.
— Dobranoc. — mruknęła cicho.
— Dobranoc skarbie, słodkich snów. Śpij
już kochana... — pocałowałam ją w czoło.
Dziewczyna westchnęła cicho ze
znużenia. Dostrzegłam na jej twarzy przebłysk smutku.
— Co jest Alicjo? — zapytałam z troską,
ujmując jej podbródek.
— Wspomnienia... — odpowiedziała cicho
patrząc głęboko w moje oczy. — Nie przejmuj się tym Grace i uśmiechnij się.
Moje kąciki ust uniosły się lekko do
góry, ale był to bardziej wymuszony uśmiech, jakoś nie miałam ochoty w tej
chwili się uśmiechać. Ja ciągle czułem że coś jest nie tak. I jeszcze ta cała
sprawa z moją dziewczyną. Wiem co ją dręczyło. Sprawiłam że dziewczyna
zapomniała o tym na jakiś czas, ale teraz to znowu wróciło. Widziałam to w jego
oczach.
— Nie bądź smutna Grace... —
powiedziała cicho.
— Nie jestem smutna... przecież jestem
z tobą, a ty Alice dajesz mi szczęście. —powiedziałam po czym po raz kolejny
tej nocy złożyłam pocałunek na jej czole.
Dziewczyna jeszcze mocniej się we mnie wtuliła. To było dla mnie
jak spełnienie marzeń w tej chwili, jej
silny uścisk i ciepło jej ciała. To mi wystarczało, nie potrzebowałam niczego
więcej prócz jej bliskości.
— Grace. — szepnęła po chwili.
— Yhm? — wymruczałam cicho.
— Nie gaś światła... — poprosiła cicho.
— Dobrze kochanie. A teraz śpij.
— Yhm... — mruknęła sennie, przytuliła
się policzkiem do moich piersi.
Obie teraz potrzebowałyśmy bliskości by
wyleczyć wszystkie rany spowodowane tą rozłąką. Wiedziałam że jej bliskość
pozwoli mi pozbyć się tego przeświadczenia że jednak coś jest nie tak, pozbyć
się tego absurdalnego strachu... A ja pomogę jej odbudować życie od czegoś
zupełnie nowego, czegoś co właśnie zrodziło się w mojej głowie. Ale tym zajmę
się jutro...
— Moja słodka... — szepnęłam gładząc ją
po plecach.
Widziałam jak na jej twarzy pojawia
się słaby uśmiech i poszerza się z każdą sekundą.
— Grace...
— Bardzo śmieszne kochanie. —
powiedziałam z udawanym oburzeniem.
Dziewczyna wybuchnęła stłumionym
śmiechem. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Pierwszy raz od tak długiego czasu
znów usłyszałem jej śmiech. Tak lekki i zaraźliwy.
— Przepraszam. — mruknęła cicho nadal
chichocząc.
Jej oddech łaskotał mnie po szyi, a
ciało lekko drżało od chichotu. Widziałam jak mruży oczy w zmęczeniu. Uspokaja
się i zaczyna przysypiać. A
ja ją obserwowałam jak zawsze ucząc się na pamięć jej pięknej twarzy, chciałam
zapamiętać kolejną piękną chwilę z jego udziałem. Obserwowałam ją wciąż
poznając wszystkie jej zwyczaje i zachowania.
— Miłość jest lekarstwem na wszystko
moja Alice. — szepnęłam do śpiącej już dziewczyny, po czy sama zamknęłam moje
oczy odcinając się od świata. Ale światła nie zgasiłam, tak jak mnie o to
prosiła. Światło było teraz naszą nadzieją.